niedziela, 21 lutego 2010

głaskanie kotka za pomocą młotka, czyli rzucanie słów na wiatr

   Dorośli bardzo lubią się bawić w kotka i myszkę, ale w większości przypadków niestety zabawa ta przemienia się jednak  w hm... uderzanie kotka za pomocą młotka. Rzecz jasna, kotek nie myśli już wtedy o gonieniu myszki. W zasadzie to nie powinien myśleć już o niczym. No chyba że trafi się jakiś kot bardzo uparty. Może wtedy dostać znowu młotkiem, albo siąść gdzieś z boku i zamyślić się nad kwestią młotka i myszki i - było nie było - uporu. Tylko kto jest bardziej uparty w tym wypadku?
   Zabawa w kotka i myszkę może przypominać zabawę słowną, wymianę poglądów skrajnie sprzecznych dla samej wymiany z założeniem nieprzekonywania drugiej osoby do swoich racji, tudzież gonitwę słowną za myślami drugiej osoby. Ale nie... dla niektórych dorosłych rozmówców to za trudne. Trzeba zasady uprościć: trzeba najpierw powiedzieć np. A, a potem utrzymywać, że powiedziało się B, tylko w zapisie wyszło niewyraźnie. Potem zaś można stwierdzić, że tego się nie powiedziało wcale, żeby w finale rozmówcę zwalić jednym ciosem oświadczając z pełnym przekonaniem, że jest się analfabetą, więc nie można było tego nieszczęsnego A zapisać w żadnym alfabecie, albo że my sami to powiedzieliśmy.
    Rzecz można nazwać też odkręcaniem kota ogonem, ale ponieważ kot w każdym z tych powiedzeń się pojawia, więc jest jednak kot i w tym właśnie sęk.
    Ale po co to piszę? Słucham rozmów, sama rozmawiam z wieloma osobami i ostatnio zaczęłam zauważać, że ludzie albo nie pamiętają, co mówią, albo nie chcą, aby inni pamiętali, co oni mówili. Dziwne... mówimy wszak, aby coś zakomunikować, aby myślą się podzielić, uwagą, spostrzeżeniem. Albo ja taka naiwna jestem i wierzę, że mowa po to właśnie stworzona. Chociaż czemu ja się dziwię, skoro wokół nikt nie mówi, co myśli, słowa słowom kłamią i nawet najprostsza rozmowa spiskową teorią dziejów się staje.
Tak więc czuję się coraz częściej jak Gold z książki Hellera...

"-Czasami, kiedy wyglądam w zimie przez swoje okno, widzę, jak kra płynie w górę rzeki... dlaczego tak się dzieje? - spytała Esther
- Dlatego, że lód jest lżejszy od wody - wyjaśnił Sid - i przemieszcza się w górę rzeki, żeby wypłynąć na sam jej wierzchołek.
Goldowi na chwilę odebrało mowę. Krew uderzyła mu do twarzy.
-Naprawdę sądzisz, że góra jest u góry? - wycedził z zimną furią - że lód przemieszcza się w górę rzeki, żeby wypłynąć na sam jej wierzchołek?
- A nie jest tak? - spytał niewinnie Sid.
- Naprawdę sądzisz, że góra jest u góry? - wybuchnął Gold, wskazując z wściekłością kierunek północny.
- Góra nie jest u góry - mruknął ktoś nieśmiało.
-  Jak to nie, pewnie, że u góry - powiedział ktoś inny.
- No a gdzie, na dole? - spytał jeszcze ktoś inny.
-Miałem na myśli północ! - uściślił Gold, podnosząc głos do krzyku. - Naprawdę myślisz, że jak coś znajduje się na północy, to znajduje się wyżej?
Sid zachował godne milczenie, pozwalając walczyć w swojej sprawie innym.
- Jasne, że wyżej. Przecież tam są góry, prawda?
- I dlatego ludzie jeżdżą tam w lecie.
- Bo tam chłodniej.
- Na mapie północ jest zawsze wyżej - zauważyła Ida.
- Ja nie mówię o mapie.
- I dlatego woda spływa zawsze na dół, ku środkowi mapy - wtrącił ojciec z pełną wyższości arogancją. - Tam gdzie jest przestronniej. Gdzie jest więcej miejsca.
- I pewnie - zaszydził z nich wszystkich Gold - gdybyście zdjęli mapę ze ściany i przekręcili ją do góry nogami, to cała woda by z niej wyciekła.
- Och , nie, głuptasie - zaprotestowała jego szwagierka. - Na mapie nie ma wody.
- On myśli, że na mapie jest woda.
- Mapa to tylko obrazek.
- Wiem, że obrazek! - zawył przestraszony Gold. - Ironizowałem. To było pytanie, nie stwierdzenie!
- Ale przekręć do góry nogami taki świat  - zaproponował chytrze Sid w trwożnej ciszy, jaka zaległa - a zobaczysz, co się stanie.
- Nic! - ryknął Gold.
- Nic? - spytał Sid.
- Biegun północny stałby się biegunem południowym - powiedziała Muriel.
- Wielki Wóz by się wywrócił.
- Dla ochłody jeździlibyśmy na południe.
- Wodospad Niagara lałby się w górę.
- I on mówi, że to nic."
***

                      ... ale całkiem dobrze mi z tym. I bardzo wesoło. klik

*** fragment z "Gold jak złoto" J. Hellera.

niedziela, 14 lutego 2010

głowa i blady roż, czyli intensyfikacja kolorów

    Najpierw barki i plecy, na końcu głowa. Głowa może być ciężka do ostatka. Głowa najwięcej znieść musi. Ona wszystkim rządzi. Jej trzeba dać ulgową taryfę...
Pionizuję się. Miłe uczucie. Jak już głowę udźwignęłam wysoko z wyprostowanym kręgosłupem, zaczęłam funkcjonować w innej przestrzeni. Inne priorytety ustaliły się same. Torebka czerwona, czy seledynowa jutro? Ostatnio seledynowa była nieodłączną częścią mnie... Może zatem czas to zmienić? Uhm... czas... karmin ze stóp zniknie jutro, a na jego miejsce wjedzie blady róż. Ja sama za to wjadę jutro do teatru na czytanie stolikowe. To, które lubię najbardziej - wyobraźnia święci triumfy, kiedy mogę słuchać tekstu, obserwować aktorów i zwracać uwagę na reżysera. Od czytania stolikowego bardziej podniecająca jest tylko premiera. Zatem blady róż. No i podkład na twarzy o ton bledszy będzie. Że niby taka delikatna ze mnie postać? Nie... jakoś tak po prostu mnie wzięło na barwy innej intensywności. Wiosna...? klik

czwartek, 11 lutego 2010

gdybania

   Przeciągam się leniwie pamiętając o prostowaniu kręgosłupa. Nawyk, obsesja, odruch zwyczajny? Wszystko jedno, kręgosłup ma być prosty. To ułatwia. Kawa pachnie cudnie, a pączki zachęcają swoim wyglądem. Dzisiaj dzień z kropką w kalendarzu. Na ową kropkę zużyłam dużo czerwonego atramentu. Wieczór poświęcony przeżyciom abstrakcyjnym, irracjonalnym, najprawdziwszym. Kocham teatr. Od podszewki. Nawet kurz na deskach, a zwłaszcza ten drgający w smudze światła, które ma scenę bardziej przyciemnić niż oświetlać. Dzień szary z białym śniegiem wokół podkreśla każdą linię brudu za oknem. W domu pachną piece. W pończochach zmarznę odrobinę, a kożuch wybrudzę u dołu, ale to szczegóły.
Drań przybiegł nad ranem do nas przejęty, ponieważ z parapetu okiennego spadły jego lampka i budzik. Dziwna rzecz, chociaż mnie za bardzo nie dziwi. I jedno i drugie masywne. Ale dlaczego akurat w pokoiku dziecka? To wszystko przez ten śnieg.

wtorek, 9 lutego 2010

głęboki oddech, czyli nie wiem nic, ale i tak mi jest dobrze

   Pani wzięła głęboki oddech i odstawiła na wściekle pomarańczowy spodek wcale nie mniej pomarańczową filiżankę. Oddech podczas picia jest możliwy - należy tylko wcześniej przełknąć łyk kawy. Wzięłam zatem oddech... Jakoś tak nagle poczułam, że mogę. Ano właśnie: mogę wiele rzeczy znowu. Wystarczyło tylko przeczekać, pozamiatać, zdjąć pajęczyny z kilku kątków i przestawić tę i ową sofę lub szafę. A co ja właściwie mogę? Nie wiem. I to w zasadzie jest największy pewnik mojego życia. " A może pieprznąć to wszystko i wyjechać w Bieszczady? - westchnął profesor, który usłyszał beztroskie "nie wiem" będące odpowiedzią dziewczyny zdającej na wydział socjologii na pytanie, kto jest prezydentem naszego państwa obecnie." Ano właśnie... Może pieprznąć to wszystko i wyjechać... W Bieszczady, czy do dużego miasta, takiego, które nigdy nie śpi? Mąż mój własny i osobisty dał mi możliwość pokierowania naszym życiem, a ja przyparta do ściany, było nie było w sposób miły i dwuznaczny, tak po prostu nie wiem.  Problem w tym, że ja chciałabym i tę głuszę i to miasto żyjące jednocześnie. Jak wszystko, czego chcę od życia, i to jest dualistyczne. Ale jakie ma być, skoro ja zodiakalnie podwójna jestem? Do tego przeciwna. Kiedy jedna część mnie szaleje i jedzie spontanicznie w poprzek  życia, druga zwija się w kłębek na fotelu mięciuchu i błaga o chwilę ciszy i spokoju. A potem ta nostalgiczna wstaje, przeciąga się i oświadcza wszem i wobec, że teraz to da popis, kiedy akurat druga zasiada, żeby wypić kawę w spokoju. Wszyscy zdołali do tego przywyknąć. Ja nie zaliczam się do wszystkich, ale staram się być wyrozumiała. Zwłaszcza, kiedy nie mogę spokojnie wypić kawy, bo muszę pędzić z miejsca na miejsce, aby odhaczać w kalendarzu to, co zaplanowałam z dokładnością co do kwadransa.
No tak... ale zaczęłam pisać, że oddycham... Tak spokojnie i rytmicznie. Ustaliłam bowiem, że wiem, iż nie wiem, czego chcę, a na podstawie tego to już można zbudować całkiem niezłe plany i w nieistniejącym przecież międzyczasie spokojnie pomachać nogą w rytm muzyki tuż przed wyjściem na jogę, na której wprawię się w stan relaksu przy maksymalnie rozciągniętych mięśniach pleców. I w takich chwilach szkoda mi tylko, że nie palę, bo ten oddech aż prosi się o zaznaczenie go w powietrzu. klik