poniedziałek, 29 października 2007

szafa

     Jak się na coś uprę, to przejść obojętnie nie mogę... Jeśli jest to coś małego, to i problem żaden. Gorzej, gdy to coś jest olbrzymiaste...
Tym razem uparłam się na szafę. Naszą. W sypialni. Wielgachną i w dodatku z nadstawką... No zaczęła mi przeszkadzać i już. Chodziłam obok niej i chodziłam, aż możliwość nowego ustawienia mebli wymyśliłam. Jak wymyśliłam, to mówię mężusiowi... Popatrzył na mnie przerażony i mówi opamiętaj się kobieto, toż niedziela, wieczór późny... No i co było robić? Zostawiłam sprawę w spokoju z myślą, że może do weekendu następnego zdzierżę...
Nie zdzierżyłam... Dwulatkowi bajki włączyłam, jedzenia nastawiałam, co by się nie kręcił i dalej jazda z meblami!...
Żeby szafę ruszyć, to łóżko olbrzymie wysunąć musiałam. Wysunęłam. Potem dwie komody na półtora metra wysokie przeciągnęłam na drugą stronę. Oczywiście po każdym mebla ruszeniu trzeba było odkurzacz włączać...
Ustawiłam, popatrzyłam, no i się wkurzyłam... Poprzednie ustawienie było dużo lepsze... No to znowu za te meble! Wreszcie przywróciłam stan pierwotny, ponieważ on najbardziej trafionym się jednak okazał... I ta szafa jakoś tak mnie drażnić przestała...

PS. Mężuś właśnie mi wiadomość przysłał, że wieczorem plecy mi wymasuje, bo pewnie się za meble brać próbowałam...
No i co teraz? Utrzymywać, że próbowałam, czy przyznać się, że poszalałam...?

Brak komentarzy: